No i sam kościół, ze złotą postacią Matki Boskiej, strażniczki Marsylii.
Kilka rogalików i kaw później znalazłem się w swoim ulubionym miejscu, czyli przy forcie Saint Jean, tym razem z premedytacją czekając na zachód.
Reszta wieczoru spożytkowana została na konsumpcji lokalnego alkoholu, pastisu, anyżowej wódki, którą rozcieńcza się z wodą, bo podobno sama w sobie jest za mocna
:roll:
:roll: Szocika z wodą i lodem można dostać za 2-2.50 euro i jeśli gdzieś jest drożej, to szukajcie lokalu obok. Szkoda przepłacać! Następnego dnia rano wybrałem się pociągiem do Cassis, miejscowości 30minut drogi pociągiem od Marsylii, w celu spędzenia dnia w parku narodowym les Calanques. Boy oh boy cóż to był za dobry pomysł!
Cassis.
Dewiza miasta to: Kto widział Paryż, a nie widział Cassis, nie widział nic. Urocze prowansalskie miasteczko! I początek parku narodowego les Calanques.
Z parku udało mi się wyjść przed samym zachodem słońca, i przez ostatnie 2h znając swoje położenie i godzinę zachodu bałem się, że będę wychodzić z gór po ciemku. Sforsowałem jednak tempo i przy ostatnich promieniach słońca wyszedłem na utwardzoną ściężkę, skąd trafiłem do miasteczka uniwersyteckiego Luminy, a stamtąd już busem do centrum Marsylii.
Les Calanques, czyli śródziemnomorskie fiordy to absolutny must podczas odwiedzin i Marsylii – już lepiej przylecieć do Marsylii i nie zobaczyć miasta, niż nie zobaczyć Calanques. Mi na piechotę udało się zobaczyć połowę dostępnych fiordów, robiąc tego dnia 42 000 kroków po górach
:)
Tych Calanques, których nie zobaczyłem na piechotę, zobaczyłem z morza. Następnego dnia, za 22 euro wsiadłem na 2.5 godzinny rejs po Calanques – idealnie po tej połowie, której nie zobaczyłem dzień przed. Niestety tego dnia niebo było kompletnie zachmurzone (przeciwieństwo dni poprzednich, gdzie miałem ~28 stopni i samo słońce w Marsylii), ale i tak udało się zobaczyć fiordy.
A tu jeszcze zdjęcie ze statku już w starym porcie. Tak jak mówiłem, w 2013 mocno zmieniono też ten obszar. Wcześniej cały ten plac to była ruchliwa ulica. Teraz jest plac, na którym każdego z moich trzech wieczorów w mieście odbywał się jakiś protest/demonstracja.
I fort Saint Jean, również z wody.
Po powrocie pochodziłem znowu po le Panier, a potem wybrałem się tramwajem (jedną z trzech istniejących linii) do Palais Longchamp. Pałac zbudowano w XIX wieku z okazji zainstalowania sprawnego systemu wodociągów.
Obecnie, podobnie jak w przypadku Palais du Pharo, pałac i przylegający do niego park to miejsca publiczne. W parku znajduje się mini-zoo.
Potem wybrałem się zobaczyć wspomniany już budynek projektu le Corbusiera. Jest to pierwszy na świecie budynek mieszkalny, zbudowany w 1952 roku, który stał się inspiracją dla budowanych w późniejszych latach blokach mieszkalnych na całym świecie, w tym blokach z wielkiej płyty w Polsce. Budynek jest naprawdę duży, nie da się go znikąd objąć całego zdjęciem.
Czy le Corbusier różni się czymś od jego następców, bloków np. w Polsce? Jak najbardziej, Corbusierowi ewidentnie przyświecała idea, że ten budynek ma być dla ludzi i rodzin wielodzietnych, które nie mają się gdzie podziać po wojnie, i ma im się tam dobrze żyć. Mieszkania są dwupoziomowe, każde zajmuje przestrzeń od jednego boku budynku do drugiego, przez co mają około 100m2 powierzchni (!), z jednej strony jest widok na Morze Śródziemne, z drugiej na góry okalające Marsylię. Budynek miał być samowystarczalny, znajdowały się tam sklepy, kawiarnie, gdzie spotykali się ciągle mieszkańcy, na dachu korty tenisowe i basen, obecnie na dachu prowadzone są zajęcia jogi. Polecam poczytać trochę o tym budynku, mieszkańcy Marsylii z miłością wspominają lata spędzone w tym budynku, ci starsi z żalem mówią, że teraz to już nie to samo i brakuje tej idei wspólnoty, którym kierowali się wszyscy mieszkający w le Corbusierze kiedyś. Obecnie to raczej atrakcja turystyczna, funkcjonuje tu też hotel, chociaż większość budynku jest wciąż normalnie zamieszkiwana przez francuską klasę średnią.
Na koniec jeszcze trochę spaceru po okolicach. Velodrome.
I kilka godzin później już byłem na lotnisku, z radością czekając na spóźnioną godzinę FRancę. Tu jeszcze przedodjazdowa kawka przy dworcu.
Podsumowując, bardzo mi się w Marsylii podobało, jest to miasto raczej z rodzaju „albo kochać albo nienawidzić”, ja należę do tej pierwszej grupy. Dodatkowo Marsylia to brama do przecudownego parku les Calanques, dokąd na pewno wrócę i to jak najprędzej, jak i wielu innych miast – niedaleko jest Awinion, Arles, Nimes… Muszę jednak powiedzieć, że faktycznie miasto okazało się droższe niż sądziłem. Dosyć drogie były pamiątki (3-4 euro za byle magnes i to z dala od głównych atrakcji), noclegi, transport.
No i sam kościół, ze złotą postacią Matki Boskiej, strażniczki Marsylii.
Kilka rogalików i kaw później znalazłem się w swoim ulubionym miejscu, czyli przy forcie Saint Jean, tym razem z premedytacją czekając na zachód.
Reszta wieczoru spożytkowana została na konsumpcji lokalnego alkoholu, pastisu, anyżowej wódki, którą rozcieńcza się z wodą, bo podobno sama w sobie jest za mocna :roll: :roll:
Szocika z wodą i lodem można dostać za 2-2.50 euro i jeśli gdzieś jest drożej, to szukajcie lokalu obok. Szkoda przepłacać!
Następnego dnia rano wybrałem się pociągiem do Cassis, miejscowości 30minut drogi pociągiem od Marsylii, w celu spędzenia dnia w parku narodowym les Calanques. Boy oh boy cóż to był za dobry pomysł!
Cassis.
Dewiza miasta to: Kto widział Paryż, a nie widział Cassis, nie widział nic. Urocze prowansalskie miasteczko!
I początek parku narodowego les Calanques.
Z parku udało mi się wyjść przed samym zachodem słońca, i przez ostatnie 2h znając swoje położenie i godzinę zachodu bałem się, że będę wychodzić z gór po ciemku. Sforsowałem jednak tempo i przy ostatnich promieniach słońca wyszedłem na utwardzoną ściężkę, skąd trafiłem do miasteczka uniwersyteckiego Luminy, a stamtąd już busem do centrum Marsylii.
Les Calanques, czyli śródziemnomorskie fiordy to absolutny must podczas odwiedzin i Marsylii – już lepiej przylecieć do Marsylii i nie zobaczyć miasta, niż nie zobaczyć Calanques. Mi na piechotę udało się zobaczyć połowę dostępnych fiordów, robiąc tego dnia 42 000 kroków po górach :)
Tych Calanques, których nie zobaczyłem na piechotę, zobaczyłem z morza. Następnego dnia, za 22 euro wsiadłem na 2.5 godzinny rejs po Calanques – idealnie po tej połowie, której nie zobaczyłem dzień przed.
Niestety tego dnia niebo było kompletnie zachmurzone (przeciwieństwo dni poprzednich, gdzie miałem ~28 stopni i samo słońce w Marsylii), ale i tak udało się zobaczyć fiordy.
A tu jeszcze zdjęcie ze statku już w starym porcie. Tak jak mówiłem, w 2013 mocno zmieniono też ten obszar. Wcześniej cały ten plac to była ruchliwa ulica. Teraz jest plac, na którym każdego z moich trzech wieczorów w mieście odbywał się jakiś protest/demonstracja.
I fort Saint Jean, również z wody.
Po powrocie pochodziłem znowu po le Panier, a potem wybrałem się tramwajem (jedną z trzech istniejących linii) do Palais Longchamp.
Pałac zbudowano w XIX wieku z okazji zainstalowania sprawnego systemu wodociągów.
Obecnie, podobnie jak w przypadku Palais du Pharo, pałac i przylegający do niego park to miejsca publiczne. W parku znajduje się mini-zoo.
Potem wybrałem się zobaczyć wspomniany już budynek projektu le Corbusiera. Jest to pierwszy na świecie budynek mieszkalny, zbudowany w 1952 roku, który stał się inspiracją dla budowanych w późniejszych latach blokach mieszkalnych na całym świecie, w tym blokach z wielkiej płyty w Polsce.
Budynek jest naprawdę duży, nie da się go znikąd objąć całego zdjęciem.
Czy le Corbusier różni się czymś od jego następców, bloków np. w Polsce? Jak najbardziej, Corbusierowi ewidentnie przyświecała idea, że ten budynek ma być dla ludzi i rodzin wielodzietnych, które nie mają się gdzie podziać po wojnie, i ma im się tam dobrze żyć. Mieszkania są dwupoziomowe, każde zajmuje przestrzeń od jednego boku budynku do drugiego, przez co mają około 100m2 powierzchni (!), z jednej strony jest widok na Morze Śródziemne, z drugiej na góry okalające Marsylię. Budynek miał być samowystarczalny, znajdowały się tam sklepy, kawiarnie, gdzie spotykali się ciągle mieszkańcy, na dachu korty tenisowe i basen, obecnie na dachu prowadzone są zajęcia jogi.
Polecam poczytać trochę o tym budynku, mieszkańcy Marsylii z miłością wspominają lata spędzone w tym budynku, ci starsi z żalem mówią, że teraz to już nie to samo i brakuje tej idei wspólnoty, którym kierowali się wszyscy mieszkający w le Corbusierze kiedyś. Obecnie to raczej atrakcja turystyczna, funkcjonuje tu też hotel, chociaż większość budynku jest wciąż normalnie zamieszkiwana przez francuską klasę średnią.
Na koniec jeszcze trochę spaceru po okolicach. Velodrome.
I kilka godzin później już byłem na lotnisku, z radością czekając na spóźnioną godzinę FRancę.
Tu jeszcze przedodjazdowa kawka przy dworcu.
Podsumowując, bardzo mi się w Marsylii podobało, jest to miasto raczej z rodzaju „albo kochać albo nienawidzić”, ja należę do tej pierwszej grupy. Dodatkowo Marsylia to brama do przecudownego parku les Calanques, dokąd na pewno wrócę i to jak najprędzej, jak i wielu innych miast – niedaleko jest Awinion, Arles, Nimes…
Muszę jednak powiedzieć, że faktycznie miasto okazało się droższe niż sądziłem. Dosyć drogie były pamiątki (3-4 euro za byle magnes i to z dala od głównych atrakcji), noclegi, transport.
Chętnie odpowiem na pytania dotyczące miasta ;)